wtorek, 22 grudnia 2015

Związek to zbyt wiele.

Ile ludzi, tyle problemów. To, co czuję nie jest problemem, nie jest nawet zmartwieniem. Choć...może powinno nim być?
Coraz bardziej upewniam się w przekonaniu, że nie jestem stworzona do związku. Nie potrafię się zaangażować, nie wyobrażam sobie nawet, żebym swoje codzienne czynności miała wykonywać z kimś przy boku.
To przekonanie utwierdziło się zaraz po niedawnym zerwaniu. Całe to kochanie okazało się fałszywą ekscytacją, która ulotniła się do tygodnia. Poczucie czegoś więcej, co miałoby być prawdziwe i stałe jest dla mnie pojęciem abstrakcyjnym. Wierzę oczywiście, że tak jest w przypadku innych osób, jeśli chodzi jednak o mnie, chyba nigdy nie dowiem się co to prawdziwa miłość.
Jak to wszystko wygląda? Człowiek staje się zależny od swojej drugiej połówki, trzeba martwić się o siebie, stale się umawiać, nie mówić "ja" tylko "my", pamiętać o powiedzeniu "kocham cię" i ciągle ze sobą pisać... do tej pory zastanawiam się, o czym można ciągle ze sobą pisać. Pary potrafią robić to godzinami. To jedna z wielu zagadek, których odpowiedzi raczej nie poznam. 
I kiedy ludzie życzą mi na święta miłości, to ja wcale nie wiem czy aby na pewno jej potrzebuję. Bo z jednej strony brakuje mi czasem czułości i troski, ale biorąc pod uwagę, że nie tylko z tego związek się składa, to nie czuję się ani chętna, ani gotowa.
Nie potrafię odpowiedzieć, kiedy i czy w ogóle będę. Jest mi dobrze z samą sobą. Po zerwaniu uświadomiłam sobie w jakim stresie żyłam i jak automatycznie wszystkie zmartwienia odeszły wraz z nim. Pewnie dla zakochanych ludzi to okropne, ale nie dla mnie. 
Chcę mieć w przyszłości własną rodzinę. Chcę mieć dzieci, przytulny dom i kochającego męża. Taki obraz jest cudowny, jednak droga do jego realizacji paskudna i przerażająca. Może to prawda, że czasem lepiej jak marzenia pozostaną tylko marzeniami?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz